Wesołych Świąt.
Wesołych ...
Grudzień 2015
Nigdy nie należałam do łatwych dziewcząt. Powiem
więcej. Przez nadopiekuńczość mojego brata, który gdyby tylko mógł,
założyłby elektrycznego pastucha na moją szyję, nie miałam jakiejkolwiek
szansy na bliższe poznanie interesującego chłopaka. Marcelo, wraz ze
swoim najlepszym przyjacielem Caio, przeprowadzali z teoretycznymi
kandydatami "męską rozmowę", po której Ci uciekali przerażeni gdzie
tylko pieprz rośnie. "Kicia, to nie ten!" wzruszali niewinnie ramionami
doprowadzając mnie do szewskiej pasji. Mój starszy brat zbyt dosłownie
wziął sobie do serca jedne z ostatnich słów naszego dziadka. Miał nie
dopuścić, aby złamano mi serce oraz dopilnować, aby miejsce u mego boku
zajął godny mojej osoby mężczyzna. Problem w tym, że Marcelo i Caio w
każdym chłopaku widzieli same wady. A co najlepsze, za każdym cholernym
razem mieli rację!
Ale on był inny. Wiedziałam to od chwili, kiedy
po raz pierwszy go ujrzałam. Odważny. Pewny siebie. Męski. Przystojny. Z
boskim uśmiechem oraz ciałem młodego Boga. Swobodnie odbijający piłkę
na piasku Ipanemy. Przepadłam w chwili gdy wbił swoje zawadiackie
spojrzenie w moją osobę. Lekko zarumieniona przeszłam obok, czując jak
odprowadza mnie swoim wzrokiem. Nie miałam odwagi, aby obejrzeć się za
siebie.
To był czas świąt Bożego Narodzenia. Dwudziestego trzeciego
grudnia wraz z paczką udaliśmy się do klubu, aby wspólnie świętować
urodziny mojej najlepszej przyjaciółki Valentiny. Nazywaliśmy to naszą
"przedświąteczną tradycją". Alkohol, taniec do upadłego ... wszystko w
ramach rozsądku. Do czasu.
- Dziewczyna z Ipanemy. - usłyszałam za
sobą głos, który wywołał dreszcze na moim ciele. Powoli odwróciłam się w
stronę jego właściciela, przepadając kolejny raz tego dnia. Nieznajomy z
plaży uniósł zadziornie kąciki swoich ust. - Rafael. Rafael do
Nascimento. - wyciągnął ku mnie swoją dłoń.
- Andréia Vieira da Silva.
Poranne
promienie brazylijskiego słońca padały na moją śpiącą twarz. Z
niezadowoleniem zmarszczyłam swoje czoło, wtulając się mocniej w męskie
ramię. Wspomnienia wczorajszego wieczoru, jak i nocy, powoli docierały
do mojej świadomości. Mimowolnie wypieki pojawiły się na moich
policzkach. Nie poznawałam samej siebie. Oddałam się praktycznie obcemu
mężczyźnie, który w ciągu jednej chwili wywrócił moje życie do góry
nogami. Był cudowny. Delikatny, troskliwy, a zarazem porywczy i stanowczy. Był
mieszanką wybuchową. Jedną wielką sprzecznością. Uzależniał mnie od
siebie niczym najmocniejszy narkotyk.
Uchyliłam lekko powieki,
spoglądając na przystojny profil. Poczułam przyjemne łaskotanie w
podbrzuszu. Czyżby to była miłość od pierwszego wejrzenia? Clarice
kiedyś powiedziała, że od samego początku będę wiedziała, iż to ten
jedyny. Zawstydziłam się tą myślą. Nie chciałam wyjść na naiwną
dziewczynę, która po jednej nocy oczekuje wyznania miłości oraz
oświadczyn. Jedyne czego chciałam to to, aby nie znikał. Tak po prostu.
- Wesołych Świąt. - usłyszałam lekko zachrypnięty męski głos.
-
Wesołych. - odwzajemniłam zaspany uśmiech. Rafael się przybliżył i
musnął moje usta własnymi. Mocniej przytulił mnie do siebie i zapadł w
kolejną drzemkę. Pokręciłam rozbawiona głową, lecz nie przerwałam mu
odpoczynku. Z uśmiechem spoglądałam na jego twarz, ucząc się jej na
pamięć. Opuszkami palców dotykałam twardej skóry na jego umięśnionej
klacie. Był zbyt idealny. Jakby nierealny.
Ostrożnie wyślizgnęłam się
z jego ramion. Potrzeba skorzystania z łazienki była silniejsza niż
spoczywanie w jego objęciach. Rafael zamruczał niezadowolony, po czym
wtulił się w poduszkę, niczym mały rozkoszny chłopiec. Uśmiechnęłam się
pod nosem, zbierając swoją garderobę z podłogi. Na paluszkach udałam się
do łazienki, zamykając za sobą ostrożnie drzwi. W dosłownie pięć minut
doprowadziłam się do porządku. Rozbawiona dostrzegłam, że zabrałam ze
sobą jego spodnie. I koszulkę ... nie, tej koszulki na pewno nie było w
sypialni. Zmarszczyłam czoło dostrzegając znajome kolory. Niepewnie
wzięłam ją do ręki i jęknęłam głucho.
- Culé. Marcelo mnie zamorduje.
- odwróciłam ją chcąc poznać nazwisko jego idola. - Rafinha? -
zmarszczyłam czoło spoglądając na numer dwunasty. Oparłam się biodrem o
umywalkę analizują w głowie skład Barcelony. Żadnym ekspertem nie byłam,
ale co nie co kojarzyłam. Jako młodsza siostra wice kapitana Realu
Madryt byłam zobowiązana posiadać jaką taką wiedzę na temat jego
największych rywali. Przez przypadek zrzuciłam spodnie z których
wyleciał portfel wraz z dokumentami. Zaklęłam pod nosem zbierając
własność chłopaka. Nie mogąc się powstrzymać chwyciłam do ręki dowód
tożsamości. - Rafael Alcantara do Nascimento. - przeczytałam. Zimny
dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie. - Rafael do Nascimento. Rafael
Alcantara ... Rafinha Alcantara. - zakryłam usta dłonią. Nieświadomie
przespałam się z piłkarzem FC Barcelony. Teraz to Marcelo na pewno mnie
zamorduje.
- Jesteście nieznośni! Przez was zostanę starą panną!
- Oh, nie dramatyzuj. - Caio wywrócił oczami.
- Kicia, jeszcze nam podziękujesz. - zawtórował mu Marcelo.
- Za co? Za zastraszanie ludzi? - zironizowałam. - Clarice!
-
Andreia ma rację. Nie powinniście się wtrącać w jej życie miłosne. -
bratowa jak zwykle stanęła w mojej obronie. - Co złego w tym, że ten
chłopak nie lubi piłki nożnej?
- Clarice, Ty tak na poważnie? -
Caio, najlepszy przyjaciel Marcelo, a zarazem szwagier, przekrzywił
głowę i spojrzał z politowaniem na swoją siostrę. - Co to za facet,
który nie lubi piłki nożnej? Co to za Brazylijczyk!?
- Z dwojga złego
wolę to, niż aby był Culé. - Marcelo zamyślił się na chwilę.
Przewróciłam oczami, a Clarice pacnęła się dłonią w czoło. - Tak!
Zdecydowanie nie może to być Culé! - wzdrygnął się.
- Wam już mózgi przegrzało od piłki nożnej ...
*
Grudzień 2019
Zapach
pieczonego indyka roznosił się po kuchni. Nucąc pod nosem 'Feliz
Navidad' starannie układałam kasztany na blaszce. Babcia z uwagą
przyglądała się moim poczynaniom, co chwilę posyłając pełen zadowolenia
uśmiech. Cierpliwie czekała, aby włożyć je do piekarnika. Mała Cloe z
zabawnie wysuniętym języczkiem udzielała mi niezbędnej pomocy.
Uwielbiałam momenty gdy mogliśmy być wszyscy razem. Bo właśnie takie
były święta Bożego Narodzenia. Rodzinne. Magiczne. Pełne spokoju ...
podskoczyłam przestraszona słysząc odgłos rozbijającego się szkła z
salonu.
- Panienko Przenajświętsza! - babcia żarliwie się
przeżegnała, po czym zacisnęła piąstkę na swoim medaliku. Odmówiła pod
nosem cichą modlitwę. - Co te łobuzy znowu wyrabiają?
- To zapewne
choinka, którą dziś ubraliśmy. - mruknęłam nie odrywając się od
kasztanów. Cloe zeskoczyła ze stołeczka, po czym pobiegła w stronę
męskiego towarzystwa, chcąc ocenić straty. Oto i tradycja świąteczna
rodziny Alves Vieira. Zawsze świętujemy przy sfatygowanej choince.
- Marcelo! - wrzask Clarice zapewne rozniósł się po całym Rio.
- Tym razem to nie ja! To Caio!
- Wcale nie, Ty zawszony skarżypyto!
- Gdybyś nie miał refleksu szachisty to złapałbyś tą piłkę!
- To nie moja wina, że posłałeś asystę choince!
-
Czy wy mi robicie na złość?! Milion razy wam powtarzałam, że salon nie
jest odpowiednim miejscem do grania w piłkę! Marcelo, jaki Ty przykład
dajesz naszym synom?! - posłałam babci rozbawiony wzrok, który
odwzajemniła. Biedna Clarice. Powtarza to kazanie statystycznie dwa razy
w miesiącu. Bez efektów niestety. Mój brat był po prostu niereformowany
i uzależniony od futbolówki. - Mamy mieć gości na świątecznej kolacji,
których sam zaprosiłeś, a salon wygląda jak pobojowisko! Macie pięć
minut, aby to wszystko ogarnąć!
- Kochanie, nikt nie zwróci uwagi na choinkę ...
- A niby na co się patrzy w Boże Narodzenie?!
-
Na stół! - oczami wyobraźni zobaczyłam zdesperowaną minę Clarice, która
bez słowa udała się na górę, aby zmusić Liama do ubrania odświętnego
stroju. Chwyciłam w dłonie blaszkę z kasztanami i włożyłam ją do
piekarnika. Ustawiłam odpowiedni czas, po czym zdjęłam z siebie
fartuszek.
- Iara, co to za goście? - zwróciłam się do babci.
-
Marcelo wspominał o dwóch kolegach, których spotkał na plaży. Spędzają
święta sami, więc zaproponował, aby wpadli do nas. - wyjaśniła
zaglądając do indyka. Pokiwałam jedynie głową. Skierowałam swoje kroki
do jadalni, aby ocenić czy wszystko jest na swoim miejscu. Po drodze
spotkałam Yasmin, żonę Caio, która wcisnęła mi półroczną Gaię. W
międzyczasie wskazałam jej miejsce gdzie może znaleźć starszą córeczkę.
Dzieci w naszej rodzinie niestety wdały się w tatusiów. Clarice dość
często powtarzała, że ma trzech synów, w tym ten największy, to jest
Marcelo, jest najbardziej niegrzeczny i rozbrykany.
- Andreia
otwórz! - wrzasnął mój brat po usłyszeniu dzwonka do drzwi. Wywróciłam
zirytowana oczami. Zaprosił sobie gości, niech więc sam wokół nich
skacze. Poprawiłam wiercącą się Gaię na swoim ramieniu, po czym
nacisnęłam klamkę. Z wrażenia zrobiłam krok w tył. Zamrugałam powiekami,
mając wrażenie że mój własny wzrok mnie myli. To było po prostu
niemożliwe. Nie mogło! - Rafa! - zawołał za moimi plecami szczęśliwy
Marcelo. - Super, że jesteście!
- Też się cieszę. - odchrząknął
młody Brazylijczyk nie spuszczając ze mnie wzroku. Chciałam się wycofać,
uciec kolejny raz, jednak Marcelo objął mnie swoim ramieniem, szczerząc
się przy tym jak mysz do sera.
- To moja młodsza siostra Andreia. -
przedstawił mnie dwóm przybyszom. - Studiuje Architekturę. Chce być
Dekoratorem wnętrz. - zmarszczyłam czoło patrząc na niego jak na idiotę.
- Ten cudowny zapach pochodzący z kuchni to indyk, którego sama
przyrządziła.
- Tylko pomogłam babci. - mruknęłam.
- Bardzo kocha zwierzątka i razem z moją teściową ...
-
O moich wymiarach też wspomnisz? - syknęłam uderzając go łokciem w
brzuch. Zdusił w sobie jęk, jednak szeroki uśmiech nie zniknął z jego
twarzy. Nie wiem co ten ćwierćinteligent wymyślił, ale wcale mu to nie
wychodziło.
- To Rafinha i jego przyjaciel Xavi.
- Miło mi. -
wydukałam. - Pójdę pomóc babci ... - wycofałam się do kuchni. Gaię
włożyłam do dziecięcego stolika, a sama oparłam się o blat stołu i
zakryłam twarz dłońmi. - Iara, ratuj. - jęknęłam.
- Co się stało? - spojrzała na mnie znad upieczonego indyka.
- Pamiętasz jak Ci mówiłam o chłopaku ... - zniżyłam głos do szeptu. - ... o tym, który okazał się być ... no wiesz ...
- O tym chłopcu w którym się zakochałaś?
-
Nie prawda! - oburzyłam się. Babcia posłała mi pełne politowania
spojrzenie. Westchnęłam ciężko. - To nie jest w tym momencie ważne. On
tam jest! - wskazałam palcem w stronę salonu. - To właśnie jego Marcelo
zaprosił na świąteczną kolację, rozumiesz? Co ja mam teraz ... -
przerwałam ponieważ do kuchni wparował mój brat. Z zadowoleniem zajrzał
do lodówki, wyciągając z niej wino. - Nie za wcześnie? - mruknęłam.
-
To do kolacji. - oburzył się, a po chwili jego twarz złagodniała. -
Rafa powiedział, że w jego rodzinnym domu również jest tradycja
niszczenia bombek na choince. Jak same widzicie, w piłkarskich rodzinach
po prostu tak się dzieje. - rozłożył niewinnie swoje ręce. Prychnęłam
pod nosem. - Rafa jest w porządku. Pełnokrwisty Brazylijczyk.
- Culé. - dodałam niewinnie.
-
Mały szczegół. - machnął dłonią. Wbiłam w niego zszokowane spojrzenie. -
Ciebie powinno bardziej interesować to, czy jest zajęty czy też nie. -
trącił mnie żartobliwie w ramię i poruszał charakterystycznie brwiami.
Rzuciłam ścierkę na stół i zacisnęłam dłonie w pięści. - Kicia, co jest?
-
Mały szczegół? - warknęłam. - Przez ten Twój "mały szczegół" ... od
kiedy Ci to nie przeszkadza?! - położyłam dłonie na biodrach i
przyglądnęłam się mu podejrzliwie.
- Nigdy mi nie przeszkadzało. -
wzruszył ramionami. - Oj Kicia, musiałem coś wymyślić, abyś
zainteresowała się wartym Ciebie chłopakiem, a nie jakimiś przybłędami
chcącymi zrobić na mnie wrażenie. Na przykład taki Rafinha ... świetny z
niego kumpel. I jest singlem. - rzucił przez ramię wychodząc z kuchni. Z
impetem wypuściłam powietrze z ust.
- Czy ja dobrze zrozumiałam?
Marcelo chce Cię zeswatać z chłopcem, którego teoretycznie miał
zamordował z zimną krwią parę lat temu? Chłopcem od którego uciekłaś ...
-
Iara, błagam Cię. - jęknęłam. - To zakończony temat. - do kuchni
wparowała Clarice, której udało się okiełznać swoich synów. Zabrała się
do pomocy, prosząc mnie, aby zaprosiła męskie towarzystwo do stołu.
Westchnęłam ciężko, ale posłusznie wykonałam tą prośbę.
Przez cały
czas czułam na sobie wzrok Rafaela. A raczej Rafinhi bądź Rafy, bo
właśnie z tych dwóch ksywek najbardziej był znany. Zmężniał i zapuścił
lekką brodę, która dodała mu zadziorności. Uciekałam wzrokiem we
wszystkie strony, próbując okiełznać trzęsące się dłonie. Gdy wszystkie
dania zostały postawione na stole, a indyk dumnie lśnił na samym środku,
dostrzegłam z lekkim przerażeniem, że jedyne wolne miejsce znajdowało
się obok niego. Usiadłam niepewnie dostrzegając kątem oka jego uśmiech.
Zapach jego perfum dotarł do moich nozdrzy wywołując przyjemne
łaskotanie w podbrzuszu.
- Pomódlmy się. - oznajmiła babcia.
Niepewnie chwyciłam dłoń Rafaela, czując jak w czuły sposób pociera
palcem o moje własne. I choć bardzo się starałam, za nic w świecie nie
mogłam skupić się na słowach modlitwy. Marcelo zatarł dłonie i zabrał
się za krojenie świątecznego indyka.
- Ja pielwsy! - zawołał Liam
- Kochanie, najpierw goście. - upomniała go Clarice.
- Ale mój bzusek jest głodny. - posmutniał.
-
Nie dajcie dziecku cierpieć. - Rafael poczochrał włosy trzylatka, po
czym puścił mu oczko. - Z głodnym brzuchem przecież nie ma żartów,
prawda?
- Plawda. - Liam wyszczerzył swoje ząbki. Rozbawiona
położyłam przed nim pełen talerz. Nie czekając na resztę, chwycił za
sztućce i zaczął jeść. Sumiennie pomagałam bratu w rozdawaniu talerzy z jedzeniem.
Rafael podziękował mi uśmiechem, nie odrywając ode mnie spojrzenia.
Poczułam jak moje policzki zaczynają płonąć, co nie uszło uwadze
Marcelo.
Kolacja minęła w miłej atmosferze. Dzięki ogólnej rozmowie
dowiedziałam się iż Rafael obecnie mieszka w Vigo, gdzie został
wypożyczony na rok do miejscowej drużyny. Razem z Xavim, swoim
najlepszym przyjacielem, postanowili spędzić przerwę świąteczną w
Brazylii. Przyznał iż jego rodzina ma dołączyć do niego jutrzejszego
dnia. Udając skupioną na zawartości swojego talerza, kątem oka
obserwowałam jego szeroki uśmiech, który ani na sekundę nie zniknął.
Prowadził konwersacje z dorosłymi, ale i odpowiadał na zaczepki Liama,
który wpatrywał się w niego jak w obrazek.
Po kolacji zaoferowałam
się iż powkładam brudne talerze do zmywarki. Chciałam choć na chwilę
oderwać się od parzącego mnie męskiego spojrzenia. Z uśmiechem
naciskałam guziki, słysząc dochodzący z salonu dźwięk pianina, które
zajęła moja bratowa. Uwielbialiśmy śpiewać świąteczne piosenki, mimo iż
wychodził z tego jeden wielki fałsz.
Podskoczyłam przestraszona
czując dłonie na swoich biodrach. Błyskawicznie się odwróciłam stając
oko w oko z Rafinhą Alcantarą. Łagodnie położył dłoń na moich ustach i
wskazał głową wyjście na taras. Skinęłam niepewnie. Jak na ścięcie
ruszyłam jego śladem.
- Marcelo nie może się ... mmm! - jego usta
stanowczo przerwały mi chęć dalszej wypowiedzi. A ja? Zamiast go
odepchnąć i uderzyć w twarz, tak dla zasady oczywiście, całkowicie się
poddałam, czując jak motyle w brzuchu wzbijają się do lotu. Chłód
ściany, o którą zostałam oparta, dawało przyjemne ukojenie. Płonęłam! -
... nie może się dowiedzieć. - wydyszałam. - Marcelo ... mój brat ...
- Nie boję się Twojego brata. - oparł czoło o moje własne.
- Wiem. - jęknęłam. - Rafael, minęły cztery lata ...
-
I? - pogładził z czułością mój policzek. - Nie widzę pierścionka ani
obrączki na Twoich smukłych palcach. A ta urocza dziewczynka, którą
trzymałaś na rękach gdy otworzyłaś przede mną drzwi, nie jest Twoim
dzieckiem. Choć przyznam, że przez kilka sekund poczułem panikę z tego
powodu.
- Dlaczego?
- Bo mam wrażenie, że to dziś rano zniknęłaś.
-
To przez Marcelo i Caio! Oni ... - przybrałam buntowniczy wyraz twarzy
jednak dotarło do mnie jak te tłumaczenia żałośnie będę brzmieć. -
Przepraszam. - jęknęłam zażenowana.
- Rozumiem. Moja siostra Thaisa
od pół roku spotyka się potajemnie z moim kumplem. W tajemnicy przede
mną i naszym bratem Thiago. Jest pomiędzy nimi osiem lat różnicy. Jeśli
Marcelo ogarnie taka sama wściekłość jak mnie na te rewelacje to będę
musiał stawić mu czoła jak Jonathan nam. - westchnął zakładając kosmyk
moich włosów za ucho. - Z ciężkim sercem muszę zadzwonić do Jonathana i
go przeprosić.
- Koniecznie. - uśmiechnęłam się.
- Czyli nie uciekniesz?
- Za mocno mnie trzymasz. - zachichotałam.
- Wesołych Świąt Andreia. - musnął moje usta.
- Wesołych.
*
Grudzień 2020
To Boże Narodzenie miało być inne niż wszystkie poprzednie. Trudna sytuacja na świecie spowodowała, że loty zostały wstrzymane, a rodziny rozdzielone. To miały być moje pierwsze święta bez Marcelo. Po rozwodzie rodziców stał się całym moim światem. Był moim wsparciem i opoką mimo iż irytował mnie statystycznie parę razy w tygodniu. Czułam piekące łzy pod powiekami na widok choinki, której nikt w tym roku nie przewróci. Miałam ochotę ją rozszarpać bądź pchnąć! Ale to nie byłoby to samo ... nie usłyszałabym wrzasku Clarice ani chichotu Liama.
- Andreia? Możesz nakładać do stołu. - przyjemny głos babci złagodził irytujący ból w sercu. Najważniejsze, że nie byłam tego dnia sama. Miałam jeszcze Iarę.
- Nie damy sobie rady z całym indykiem. Tradycja tradycją, ale nie mamy żołądków Marcelo i Caio. - rozstawiłam talerze i sztućce. Z rozbawieniem zaczęłam wspominać moje poddenerwowanie sprzed roku. Prawie wszystko upuściłam z powodu Rafaela. Za nim również tęskniłam. Nasz związek na odległość był dość skomplikowany, a gdyby tego było mało, na drodze stanęła nam również pandemia. Rafa chciał, abym przyjechała z babcią do Francji, aby mógł nas zamknąć w czterech ścianach i mieć pewność, że nic nam nie grozi. Sytuacja w Brazylii była nie mniej trudna niż ta w Europie. Iara jednak nie chciała o tym słyszeć, a ja nie mogłam jej zostawić samej. Zwariowałabym z niepokoju!
- Pomódlmy się. - babcia wyciągnęła ku mnie dłoń, którą uścisnęłam. - Abyś nareszcie zaczęła myśleć o sobie i o swoim szczęściu. A raczej o swojej małej rodzinie, którą powinnaś założyć. Wiem, że od zawsze było to Twoim marzeniem.
- Przecież mam już rodzinę.
- Ale w tej rodzinie przydaliby się nowi członkowie. Przede wszystkim ktoś taki, który pomógłby się jej rozrosnąć. - puściła mi bezczelnie oczko, po czym zabrała się do jedzenia. Pokręciłam rozbawiona głową chwytając widelec. W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Zdezorientowana zerknęłam na babcię, która wzruszyła ramionami. - Nie mam pojęcia kto to.
- Jasne! - parsknęłam. Wręcz w podskokach podeszłam drzwi. Nie byłam pewna kogo tam zobaczę, ale czułam, że na pewno sprawi mi to radość. Nacisnęłam klamkę, a moje serce zabiło. Widok Rafaela z wyciągniętą ręką w której trzymał kartkę był najcudowniejszy na świecie.
- Negatywny wynik. Mogę się do was zbliżyć.
- Zwariowałeś? - zaśmiałam się. - Jak się tu dostałeś? - wpuściłam go do środka.
- Prywatnym samolotem. - odstawił walizkę. - Wiem, że to egoistyczne z mojej strony mając na uwadze sytuację na świecie, ale obecnie każdy z naszych dni może być tym ostatnim. A ja wolę widok Zatoki Guanabara niż Wieży Eiffla. Szczególnie gdy jesteś w moich ramionach. - objął mnie czule. - Tęskniłem za Tobą. Nie pozwolę, abyś była smutna i przygnębiona. Szczególnie w święta.
- Powinieneś spędzić je z rodziną.
- Też tak uważam. - przyznał. - Dlatego musimy zmienić pewne kwestie. - chwycił mnie za dłoń i pociągnął w stronę choinki. Przez chwilę przyglądał się jej uważnie. Wyciągnął dłoń po materiałową bombkę, której na pewno tu nie zawieszałam. Zmarszczyłam ze zdziwienia swoje brwi. Nic z tego nie rozumiałam. Ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu palce Rafaela sprawnie ją otworzyły. W blasku kolorowych światełek zalśnił pierścionek. Wstrzymałam oddech. - Andreia? - mężczyzna mojego życia uklęknął przede mną. - Czy wyjdziesz za mnie dzięki czemu już każde święta Bożego Narodzenia będziemy mogli spędzać razem jako mąż i żona? Jako rodzina?
- Tak. - wyszeptałam wzruszona. Przyjemny chłód wsunął się na mój palec. Zapiszczałam z radości rzucając się oficjalnie mojemu narzeczonemu na szyję. Nie wiem jak to się stało lecz po drodze zahaczyłam o choinkę, która pod wpływem mojej nieokiełzanej radości niebezpiecznie się zachwiała, po czym z hukiem wylądowała na podłodze. Popatrzyliśmy z Rafaelem na siebie zszokowani. Mieszkanie przeciął wybuch naszego śmiechu.
- Marcelo nie uwierzy. - zacmokała rozbawiona i wzruszona Iara.
- Wesołych Świąt Andreia. - Rafael ucałował moje usta.
- Wesołych.
***
Przy okazji tej Bożonarodzeniowej historii chciałam wam życzyć ...
Wesołych Świąt oraz Szczęśliwego Nowego Roku! Oby 2021 był rokiem o wiele lepszym, a przede wszystkim zdrowszym. Abyśmy wszyscy odzyskali swobodę oraz spełnili chociażby najmniejsze marzenia. Przede wszystkim życzę wam dużo uśmiechów i radości. Robienia tego co sprawia nam przyjemność. I oczywiście ... dużo weny ^^
Przesyłam buziaki z zachowaniem odpowiedniego dystansu 😘
🎄🌟😇

Jestem! Też jeszcze w Święta, choć już nie bardzo w świątecznym nastroju przez te cioły... Ale! Andreia i Rafa skutecznie zadbali o to, by poczuć doskonale tę atmosferę ^^ Na pozór niewinny wypad do klubu sprawił, że życie Andreii zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. I któż był tego sprawcą? Sam Rafa, piłkarz Barcelony, czyli odwiecznego wroga Realu. Andreia nie miała lekkiego życia przy Marcelo i tym jak odganiał wszystkich potencjalnych chłopaków. Przecież jego siostra musiała być z tym najlepszym i wyśnionym. Od pierwszego spotkania pojawiła się miedzy nimi iskra, która nie zgasła pomimo upływu lat. Pożądanie pożądaniem, ale tutaj od początku chodziło o coś więcej. Andreia rankiem wymknęła się z mieszkania piłkarza, gdy odkryła jego tożsamość. Nie przeszkodziło jej to jednak w tym, by pamiętać go i wspólnie spędzone chwile. Minęło kilka lat, a Rafa ponownie zjawił się w jej życiu. I to za sprawą samego Marcelo! Nic nie przebije Świąt spędzonych w gronie najbliższych i uroczych łobuzów, którzy upodobali sobie niewinną choinkę ^^ Miło było się przekonać, że Rafa i Andreia działali na siebie tak samo jak podczas pierwszego spotkania. I te ich wzajemne życzenia! A przy tym pocałunku to się po prostu rozpłynęłam *.* Nadszedł rok 2020, który zmienił wszystko oraz spowodował całkowitą izolację i niemożność przebywania z bliskimi w tym magicznym okresie. Rafa jednak znalazł sposób, by znaleźć się u boku Andreii i przy okazji się jej oświadczyć *.* Wspaniale to ukartował! Andreia nie mogła ich nie przyjąć ;3 Wspaniała, świąteczna historia ukazujaca piękną i prawdziwą miłość *.*
OdpowiedzUsuńŻyczenia już składałam, ale niech się darzy! Oby Twoi panowie dostarczali Ci samych powodów do radości! :* :* :*
Jestem! Jak to ostatnio wszędzie z opóźnieniem, ale dotarłam. :D
OdpowiedzUsuńKto by pomyślał, że zwykły spacer po plaży może spowodować odnalezienie tej prawdziwej i jedynej miłości. Andreia zniechęcona poszukiwaniami i nadopiekuńczością swojego brata oraz jego przyjaciel długo się na nią wyczekała, ale zdecydowanie było warto. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby zarówno ona jak i Rafael bez reszty przepadli. Czego najlepszym podsumowaniem było spotkanie w klubie i spędzenie ze sobą wspólnej nocy. Poranek również zapowiadał, że ta znajomość wcale nie ma zamiaru się zakończyć. Obydwoje byli tacy radośni i szczęśliwi. Cieszyli się swoją wzajemną obecnością i wszystko byłoby idealnie, gdyby Andreia nie okryła prawdziwe tożsamości Rafaela, co wprawiło ją w ogromny szok i przerażenie. Andreia obawiając się reakcji brata, postanowiła poświęcić swoje szczęście i po prostu uciekła. Będąc święcie przekonaną, że Marcelo za nic nie zaakceptowałby tej relacji.
W ten sposób minęło kilka lat, ale Andreia nie zapomniała o tamtej nocy i Rafaelu. Niekiedy rozpamiętując wspólnie spędzone chwile. Nadszedł również czas kolejnych świat Bożego Narodzenia, który wprowadziły ją w radosny i rodzinny nastrój. Andreia niezwykle się cieszyła, że znowu ma wszystkich swoich bliskich razem, chociaż na pewno wytrzymać z pewnymi osobami nie było łatwo, zwłaszcza gdy tradycyjnie już przed Wigilią zdążyli zniszczyć choinkę. :D W dodatku tym razem spodziewano się również dodatkowych gości o czym Andreia dowiedziała się w ostaniej chwili. Jak wielkie musiało być jej zdziwienie, gdy w drzwiach swojego domu zastała Rafaela. Przecież to musiał być dla niej nie lada szok. W sekundę wszystkie wspomnienia odżyły, a w dodatku Marcelo zachowywał się tak, jakby chciał ją z piłkarzem zeswatać! Biedna Andreia już niczego z tego nie rozumiała. A gdy dowiedziała się, że Marcelo wcale nie przeszkadza, że Rafael jest piłkarzem Barcelony to pewnie już do reszty zwątpiła w życie. Przecież to właśnie przez ten jeden wydawać by się mogło teraz zupełnie nieistotny szczegół zmarnowali tyle lat...
Kolacja wigilijna była dla niej nie lada torturą. Siedzenie obok piłkarza, którego pokochała od pierwszego wejrzenia i z własnej woli porzuciła, wszystkie te jego spojrzenia, którymi ją obdarzał... I tak należą się Andrei wielkie brawa, że była w stanie to wszystko wytrzymać.
Na całe szczęście po kolacji nadszedł moment, gdy po tylu latach można było sobie wszystko wyjaśnić. Rafael od razu nie pozostawił wątpliwości Andrei, że wciąż za nią szaleje i tym razem zrobi wszystko, aby im się tylko udało. A i ona nie miała zamiaru tym razem uciekać. Jestem pewna, że akurat te święta zapamiętają na zawsze. W końcu wzjamenie zrobili sobie najlepszy prezent z możliwych i ofiarowali wspólną przyszłość.
Nastał niestety kolejny rok, który wywrócił wszystko do góry nogami. Przez panującą pandemię to Boże Narodzenie miało zupełnie inny wydźwięk, a brak bkiskich dla Andrei był wyjątkowo mocno odczuwalny. Rafael jednak nie mógłby nie spędzić tych świąt bez swojej ukochanej. Dlatego też poruszył niebo i ziemię, aby znaleźć się przy niej w ten wyjątkowo magiczny dzień. Co więcej zdecydował się jej oświadczyć, aby niedługo stali się prawdziwą rodziną. Andreia wprost nie mogła się nie zgodzić. W dodatku tym razem to ona podtrzymała tradycję zniszczonej choinki. :D Ale jak tradycja, to tradycja. Jestem pewna, że następne Boże Narodzenie Andreia i Rafael będą spędzać jako mąż i żona, a te święta już zawsze będą dla nich podwójnie ważne. W końcu to w głównej mierze właśnie nim zawdzięczają swoje uczucie.
To była wielka przyjemność poznać tę historię. Doskonale się przy niej bawiłam, przez co mocno teraz żałuję, że dobiegła już ona końca.
Na koniec pozostało mi jedynie życzyć Szczęśliwego Nowego Roku. :)
na początek - MERRY X-MAS I SMACZNEGO JAJKA :D a na koniec - nie wiem kompletnie kim jest ten chodzacy bóg, który w taki sposób skradł serce Andrei, ale ta historia - choć krótka bardzo mi się podoba. Jest happy-end, jest inna i krótka. Chociaż tutaj pandemia przyniosła wiele dobrego, czyli Rafa przyleciał i się oświadczył. Tak samo jak sam Marcelo (choć zarzekał się, że cule nie chce w rodzinie) to jednak zmienia zdanie i sam chce zeswatać siostrę, co mu się w sumie w pewien sposób udało i zapewne sam będzie się śmiał z faktu, że tradycja to rzecz święta i tym razem to nie on wywalił biedne drzewko. W sumie to ich bombki powinny być wszystkie z papieru. :) czekam na więcej takich przerywników, jak to opowiadanie :)
OdpowiedzUsuń